Artykuły
- Strona główna
- Artykuły
- Historia szkoły
- Historia TŻŚ - 1970
Historia TŻŚ - 1970
- Doprawdy, nie wie pan gdzie jest to Technikum? ? zdziwiony pytam kierowcy taksówki i myślę, że Wrocław jednak nie żyje wodą i z wody, mimo że przecinają go liczne ramiona Odry, mimo że szczyci się największą chyba w kraju liczbą mostów. ? Proszę mnie zawieźć na Brucknera w siąsiedztwo Stoczni Remontowej na Zaciszu ? wyjaśniam. Teraz kierowca wie. Zatrzymujemy się przed kompleksem imponujących budynków.
- Ależ tu nabudowali, chyba niedawno? ? dziwi się z kolei kierowca.
To nie szkoła, to cały kombinat. Składają się na niego: pięcioletnie Technikum Żeglugi Śródlądowej, kształcące aktualnie 517 chłopców - kandydatów na oficerów-nawigatorów lub techników-mechaników statków żeglugi śródlądowej; trzyletnia Zasadnicza Szkoła Żeglugi Śródlądowej, szkoląca obecnie 342 kandydatów na marynarzy żeglugi śródlądowej bądź monterów maszyn i urządzeń okrętowych, albo monterów kadłubów statków rzecznych; pomaturalna Państwowa Szkoła Techniczna Budowy Statków Śródlądowych przygotowująca na dwuletnich kursach wieczorowych 67 (nie ma na razie większego zapotrzebowania) uczniów i uczennic do ?biurowego" zawodu technika-mechanika ze specjalnością konstruktora lub technologa; wreszcie ? Wydział Zaoczny Technikum Żeglugi śródlądowej dla Pracujących, z punktami konsultacyjnymi w Warszawie i w Giżycku. Niezależnie od tego szkoła przeprowadza egzaminy na patenty oficerskie i kapitańskie oraz mechaników III, II i I klasy w żegludze śródlądowej.
- Doprawdy, nie wie pan gdzie jest to Technikum? ? zdziwiony pytam kierowcy taksówki i myślę, że Wrocław jednak nie żyje wodą i z wody, mimo że przecinają go liczne ramiona Odry, mimo że szczyci się największą chyba w kraju liczbą mostów. ? Proszę mnie zawieźć na Brucknera w sąsiedztwo Stoczni Remontowej na Zaciszu ? wyjaśniam. Teraz kierowca wie. Zatrzymujemy się przed kompleksem imponujących budynków.
- Ależ tu nabudowali, chyba niedawno? ? dziwi się z kolei kierowca.
Przed jednym z gmachów stoi niby pomnik nadbudówka starego bocznokołowca rzecznego (oczywiście to błąd - przyp. red.) a na nim flagowy maszt. Zaczepiam pierwszego napotkanego chłopaka, w mundurze nie różniącym się w zasadzie od uniformów szkól morskich. Idziemy do dyrekcji. Mój uprzejmy przewodnik, barczysty, rumiany, musiał być niezgorszym osiłkiem wśród rówieśników w rodzinnej wiosce. Dyrektor Tadeusz Cieśla uśmiecha się słysząc tę moją uwagę:
- Nietrudno było panu trafić na chłopca ze wsi. U nas 80 proc. uczniów wywodzi się z rodzin chłopskich lub robotniczych, jeśli w ogóle mają jakieś rodziny. Ciągną do nas nie tylko z całego województwa, ale także z całego kraju, z głuchej często prowincji. Garną się do Technikum i do Zasadniczej po chleb, rzec by można gotowy od zaraz, a w przyszłości całkiem grubo smarowany masłem. A rodzicom w to graj, bo chłopcy trafiają do internatu z wyżywieniem, otrzymują też umundurowanie. Pobierają naukę zawodu oraz wychowanie na ?liczącego się" w społeczeństwie człowieka, płacą zaś tylko za to internatowe wyżywienie, a i na ten wydatek 65 proc uczniów nie wykłada z rodzinnej kieszeni, bo otrzymują stypendium. Dla niejednej rodziny to przecież ?kłopot z głowy", chociaż są też rodzice, czynnie współpracujący ze szkołą w wychowaniu swych synów.
- Wielu z tych chłopców ? kontynuuje dyrektor ? to sieroty, półsieroty, albo dzieci z rozbitych małżeństw. Tu, u nas, znajdują dom i warunki życiowe, jakże inne niż tam skąd wyszli. Nie można zresztą uogólniać; przychodzą do nas chłopcy z różnych środowisk i z różnymi ambicjami życiowymi, jak na przykład Ryszard Dzierzęcki, syn wodniaka, z ugruntowanymi już w tradycji rodzinnej aspiracjami marynarskimi.
Wśród profesorskiego grona poznaję pana Mariana Szwarca. Wyrósł w Szkole i ze Szkołą. Przyszedł tu z Domu Dziecka, po dyplomie pracował w żegludze, pływał na statkach śródlądowych, a następnie wrócił do Technikum na instruktora do warsztatów. Awansował na wykładowcę nawigacji, locji rzecznej i budownictwa wodnego, kończy teraz politechnikę, ożenił się, dostał mieszkanie w nauczycielskim bloku na terenie szkoły. Jest tu od czternastego roku życia i tu pragnie pozostać na stałe.
Co roku wpływa do Technikum Szkoły Zasadniczej piętnastokrotnie więcej podań niż jest miejsc, a w trakcie egzaminu, już po wstępnej surowej selekcji tych podań, o jedno miejsce walczy trzech kandydatów.
Cena szkolnej legitymacji
Trzeba ciężko, choć nie gotówką, płacić za ten ?chleb gotowy", za przekroczenie progów przestronnych sal wykładowych, doskonale wyposażonych gabinetów przedmiotowych i sal warsztatowych, za możność korzystania z krytego basenu pływackiego, oglądania w ogromnej sali widowiskowej panoramicznego ekranu, wyżycia się sportowego w wielkiej sali gimnastycznej, na szkolnych boiskach oraz na korcie tenisowym; a także za wiele innych cywilizacyjnych i kulturalnych zdobyczy tej Szkoły, których umiejętne wykorzystanie staje się dla wielu chłopców miernikiem i wymogiem ich społecznego awansu.
Trudno zamknąć w jednym zdaniu to wszystko, co składa się na oprawę i wyposażenie szkolnego kombinatu. Z budynku do budynku, z piętra na piętro, z boiska do szkolnego baru mlecznego (gdzie próbuję świetnych flaków) popędza mnie dyrektor Cieśla nie bacząc na własne dolegliwości sercowe. Trzeba mieć rzeczywiście serce, jak stalowy kadłub barki, aby przez kilkanaście lat doprowadzić Szkołę do tak kwitnącego stanu. Aby "wychodzić, wyszabrować, wybłagać czy wygrozić", a także zmontować, na dawnych bagnach, rejkami własnymi i szkolnego Kolektywu, te mury i dachy, warsztatowe silniki, nowoczesne aparaty do pomiarów wytrzymałości materiałów, obrabiarki oraz inne maszyny i urządzenia.
Na ważną legitymację uczniowską tej szkoły trzeba ciężko pracować. Dlatego też 1/4 chłopców odchodzi w trakcie studiów - z różnych przyczyn.
- Dość surowy i trudny zwłaszcza w Szkole Zasadniczej element trzeba najpierw odpowiednio oszlifować - stwierdza pan Jan Lewandowski, doświadczony pedagog, były wykładowca Państwowej Szkoły Morskiej w Szczecinie, kierujący obecnie szkolnym internatem.
- Wielu z nowo przybyłych trzeba uczyć przystosowania się do stworzonych tu warunków, wpajać w nich umiejętność życia zbiorowego, poczucie honoru munduru i zawodu. Przecież z tych poczwarek mają się wyłonić w większości nie byle jakie motyle: kapitanowie i mechanicy reprezentujący banderę polskiej żeglugi śródlądowej nie tylko na szlakach krajowych, ale i zagranicznych.
Wspiera więc tę adaptację wojskowa niemal dyscyplina. Czuwa uczniowski sąd koleżeński, ferujący surowe zazwyczaj wyroki za naruszenie norm współżycia, uczciwości. Pilnują zachowania się kolegów ?na przepustce" szkolne patrole, wyposażone w uprawnienia ORMO.
Do tej ?szkoły życia" dochodzi bardzo rozbudowany, zwłaszcza w Technikum, program szkolenia. To trudna i ambitna szkoła. Uczy ona wszystkich przedmiotów wymaganych w każdym technikum mechanicznym, ponadto zaś przekazuje uczniom zasób Wiedzy z zakresu nawigacji, hydrologii, meteorologii, a także teorii budowy i remontu statków a nawet budownictwa wodnego.
Pełny program, a mianowicie: ? zajęcia teoretyczne przez 5 dni w tygodniu (40 godzin) oraz zajęcia warsztatowe - jeden dzień w tygodniu - obowiązuje wszystkich uczniów. Specjalizację na nawigatorów czy mechaników wprowadza się dopiero w czasie corocznych, miesięcznych praktyk zbiorowych na jednym z dwóch szkolnych statków lub w jednej z dwóch wrocławskich stoczni rzecznych. Po czwartym roku obowiązuje dwumiesięczna praktyka indywidualna, w którymś z krajowych przedsiębiorstw żeglugi śródlądowej lub w zakładzie stoczniowym.
Po dyplomie wymagana jest 15-miesięczna praktyka dla uzyskania w żegludze śródlądowej patentu oficerskiego czy mechanika III klasy. Podobnie, choć na odpowiednio niższym poziomie i w ramach tylko trzech lat ? kształtują się zajęcia w Szkole Zasadniczej.
Cały program nauczania wymaga nie tylko ?smykałki", ale także dużej siły fizycznej, stąd też nie tak bardzo garnie się do tej pracy młodzież ?wielkomiejska", chociaż niejeden wrocławski chłopiec patrzy zazdrosnym i łakomym wzrokiem na mundury ?marynarzy z Zacisza".
Potrzebni od zaraz
- W zamian za wysokie wymagania w szkole każdy z absolwentów Technikum może w końcu zostać kapitanem bądź mechanikiem I klasy w żegludze śródlądowej i nie musi troszczyć się o zdobycie dobrze płatnej pracy ? stwierdza zastępca dyrektora pan Franciszek Wietchy.
- Powiązanie zajęć warsztatowych i praktyk z wrocławskimi stoczniami pozwala naszym uczniom chwytać na bieżąco wszystkie nowości techniczne z elektroniką i automatyką włącznie. Szkoła nadąża za przemysłem. Rozwój i modernizacja stoczni wpływa na rozwój i unowocześnienie szkoły, otwiera też coraz szersze perspektywy przed naszymi absolwentami.
Podobnie jest z przedsiębiorstwami żeglugowymi. Zielone światło dla zestawów pchanych ? ?pcha" naszych wychowanków na coraz szersze wody. Właśnie wystąpiliśmy o przydzielenie nam takiego szkolnego zestawu złożonego z pchacza i dwóch barek. Żebyśmy nie pozostawali w tyle, czuwają nad tym szkolne komisje przedmiotowe, konsultujące się z praktykami, którzy zresztą są często u nas wykładowcami. Po takim szkoleniu, zarówno nasi nawigatorzy, jak i mechanicy cieszą się opinią doskonałych fachowców, nawet już w okresie praktyk.. Wiele przedsiębiorstw uważa, że można by te praktyki skrócić, a także dać ?naszym" kapitanom uprawnienia do samodzielnego prowadzenia statków, nie tylko po wodach śródlądowych, ale także po przybrzeżnych i osłoniętych, na przykład przez Zalew Szczeciński do Świnoujścia. Doskonałą ocenę naszej szkole wydała także wizytująca ją przed kilku laty Komisja ONZ.
Romantyka ? ambicja ? rzeczywistość
Praca w Szkole wciąga niewątpliwie nawet tych, którzy nie mieli skonkretyzowanych dążeń zawodowych, a także wszystkich ambitnych chłopców, którzy marzyli o wielkiej przygodzie na szerszych wodach, czy o budownictwie ?prawdziwych" statków.
- Ciągnęło mnie do szkoły morskiej ? zwierza mi się uczeń klasy IV b Technikum, Ryszard Faron. ? Tak jak wielu kolegów myślałem o podróżach po dalekich morzach. Są wśród nas tacy, którzy próbują pójść dalej: na politechnikę, do Wyższej Szkoły Morskiej, albo po prostu, po służbie w Marynarce Wojennej ? do floty handlowej. Są także koledzy, którzy przechodzą czasem do innych zawodów. Ja widzę, że i te nasze śródlądowe dyplomy i patenty umożliwiają ciekawą pracę i nie pozbawione przygód życie. Ciekawsze nieraz, niż marynarzy na morzu, bo połączone z poznaniem wnętrza kraju własnego i krajów obcych.
Ambicję tego i wielu innych chłopców, którzy wcale nie cierpią na kompleks ?wodnych tramwajarzy", pokrywają się z ambicjami i aspiracjami całej naszej żeglugi śródlądowej. Nie odgrywa ona jeszcze należnej sobie roli w naszym systemie transportowym, chociaż powszechnie wiadomo, że dwie największe polskie rzeki łączą najbardziej uprzemysłowione okręgi z portami morskimi i że konieczne jest w przyszłości przerzucanie za pomocą transportu wodnego znacznie poważniejszych niż dotąd ilości ładunków. W tym celu gruntownej renowacji wymaga system śluz i jazów na Odrze, w tym celu potrzebne jest uregulowanie Wisły.
Wrocławscy wodniacy są jednak pełni młodzieńczego optymizmu i wierzą, że nasze statki i barki coraz tłumniej będą żeglować po naszych szlakach wodnych coraz częściej też będą pływać rzekami i kanałami NRD, NRF, Szwajcarii, Belgii, Holandii i Francji. Czekają na awans, który będzie awansem całej żeglugi śródlądowej.
foto: T. Drankowski, M. Wróblewski
Udostępnij:
Kliknij przycisk `Akceptuję`, aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Przeczytaj informacje o używanych przez nas Cookies