Artykuły
- Strona główna
- Artykuły
- Historia szkoły
- Ocalić od zapomnienia
Ocalić od zapomnienia
O naszej szkole mówiło się przed laty bardzo dużo, pełno było notatek w mediach i to nie tylko lokalnych. A dziś ? za wyjątkiem absolwentów i byłej kadry pedagogicznej nikt nie wspomina o nie tak odległej przecież historii naszej szkoły.
Marek Grechuta - ?Ocalić od zapomnienia?
Ile razem dróg przebytych
Ile ścieżek przedeptanych
Ile deszczów, ile śniegów
Wiszących nad latarniami
Ile listów, ile rozstań
Ciężkich godzin w miastach wielu
I znów upór, żeby powstać
I znów iść i dojść do celu
Ile w trudzie nieustannym
Wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń
Ile chlebów rozkrajanych
Pocałunków? Schodów? Książek?
Oczy twe jak piękne świece
A w sercu źródło promienia
Więc ja chciałbym twoje serce
Ocalić od zapomnienia
U twych ramion płaszcz powisa
Krzykliwy, z leśnego ptactwa
Długi przez cały korytarz
Przez podwórze, aż gdzie gwiazda Wenus
A tyś lot i górność chmur
Blask wody i kamienia
Chciałbym oczu twoich chmurność
Ocalić od zapomnienia.
Fot.: Marian Szwarc i Zbigniew Buszta. Wrocław Rynek rok 1954
Piękne to słowa, piękny to wiersz, niesamowicie prawdziwy. Ocalić od zapomnienia to przesłanie dla nas, dla tych którzy już przeszli lub właśnie teraz z różnych względów przechodzą do historii. O naszej szkole mówiło się przed laty bardzo dużo, pełno było notatek w mediach i to nie tylko lokalnych. A dziś ? za wyjątkiem absolwentów i byłej kadry pedagogicznej nikt nie wspomina o nie tak odległej przecież historii naszej szkoły. Coraz mniej już niestety jest w śród nas pamiętających świetlane lata kuźni kadr marynarskich.
Okazją do wspomnień są zawsze spotkania w gronie absolwenckim lub zdobycie jakiejś notatki prasowej z TAMTYCH lat. Udało się, co prawda nie mnie, lecz Zbyszkowi Priebe zdobyć egzemplarz Żeglarza Odrzańskiego z roku 1977, czyli z roku obchodów 30 lecia naszej szkoły. Akurat ten egzemplarz to egzemplarz strasznie nadgryziony zębem czasu, papier wprost kruszył się w palcach. Ale jak się chce to można cudów dokonywać i udało mi się jakoś w 90% złożyć te swoiste puzzle.
Ówczesna 30-ta rocznica istnienia naszej szkoły to prawie jedyny temat tego egzemplarza. Aby przywrócić klimaty tamtych lat postanowiłem przenieść wszystkie artykułu z tego wydania mówiące o naszej szkole do formy dziś ogólnie dostępnej, internetowej w częściach, gdyż materiału jest naprawdę sporo.
A więc do dzieła, część I:
Pkt. 1 Odezwa.
Droga młodzieży!
Zgłaszając się do szkoły Żeglugi Śródlądowej dokonaliście wyboru przyszłego zawodu. Wybraliście zaszczytny i piękny zawód marynarza śródlądowego. Obowiązki marynarza są ciężkie i odpowiedzialne, ale dające jednocześnie dużo zadowolenia. Będziecie musieli dużo nad sobą pracować, ażeby zdobyć odpowiednie wiadomości, ażeby wiedzą i zamiłowaniem do swego zawodu okazać, że jesteście warci troski i opieki jaką nad wami roztacza Państwowa Żegluga na Odrze...
Praca wasza to nie tylko praco o zdobycie odpowiednich wiadomości fachowych, ale i praca nad sobą, o wyrobienie w sobie silnego charakteru, odwagi, poczucia obowiązku i odpowiedzialności, zamiłowania do zawodu i koleżeństwa ? które obok dużej praktyki i wiadomości teoretycznych winny cechować dobrego marynarza.
A. GREGORKIEWICZ
Wrocław, dnia 1.X.1948 r.
Trzydzieści lat naszej szkoły.
Ponad połowę pracowników naszego przedsiębiorstwa stanowię absolwenci Technikum i Zasadniczej Szkoły Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu. Są to ludzie zamiłowani w swoim żeglarskim zawodzie i dzięki nim właśnie notujemy obecnie tak dynamiczny rozwój przedsiębiorstwa. To zamiłowanie i znajomość swojego zawodu nabyli w trakcie nauki w szkole, która istnieje już 30 lat. Z tej okazji o szkole, jej absolwentach, sukcesach i problemach zamieszczamy bogate materiały wewnątrz numeru.
Są cząstką historii SZKOŁY.
Gdy zbliża się jakieś x-lecie, wówczas przypomina się o tych, którzy w ten czy inny sposób byli związani z Jubilatem. Niż więc dziwnego, że w 30 rocznicę powstania Technikum Żeglugi Śródlądowej jego absolwenci znaleźli się nagle w centrum uwagi. Przewertowaliśmy więc papiery często ze starości przysypane kurzem, przeglądnęliśmy zapiski i z wielu setek ?wyłowiliśmy? tych, którzy zostali Żegludze wierni po dzień dzisiejszy. Lista nazwisk okazała się jednak tak obfita, iż selekcja była konieczna. W wielu przypadkach wybór był zdeterminowany nie tylko chęcią wyróżnienia, ale zależał, zupełnie prozaicznie od możliwości kontaktu.
?Stałem na zimowisku w Gliwicach ? wspomina BOLESŁAW KUCHARSKI, kierownik Działu Zatrudnienia i Płac ? gdy dosięgła mnie ankieta badająca popyt na ewentualnych kandydatów do nauki w tworzącej się Państwowej Szkole Żeglugi Śródlądowej. Był rok 1946. Ankietę wypełniłem i tak 23 lutego 1947 roku znalazłem się w grupie chłopców inaugurujących pierwszy rok nauki w nowej szkole. Na siedzibę został obrany dzisiejszy ośrodek sportów wodnych na Grobli. Prymitywne warunki nie dziwiły wówczas nikogo, wiadomo ? takie czasy. Nawet mundury mieliśmy dzięki przemyślności pani ZOFII KONOPELSKIEJ, która postarała się o mundury kolejarskie, z których to dopiero własnymi siłami, ma wypożyczonych przez panią Zofię maszynach do szycia przygotowywaliśmy ubrania właściwe marynarskiemu stanowi.
Nieco lepsze warunki były po przeniesieniu się na ulicę Siemińskiego, bo już i sale wykładowe jako takie i pokoje w internacie tylko 5 ? 6 osobowe, a nie jak poprzednio kilkunastoosobowe. Trudne to były warunki, jednakże ogromnie miło wspominam tamten okres. Na pewno nie bez znaczenia dla samopoczucia młodego wtedy chłopca była doskonała kadra nauczycielska. Takich nauczycieli, jak wspomniana pani Zofia Konopelska, pan Zygmunt Maga, pan Ryszard Skała czy ?serce? szkoły ? jej dyrektor ? pan Antoni Gregorkiewicz, pamięta się, choć już minęło 30 lat.
Jako pierwszy rocznik PSŻŚ jeszcze raz zamieniliśmy pomieszczenia. Tym razem dano nam budynek przy ulicy Brücknera, oczywiście prawie że bez wyposażenia, pusty i podniszczony, a jednak odczuliśmy to jako swoisty awans. O standardzie dzisiejszym nawet w najśmielszych snach nie mogło nam się marzyć. Zresztą dzisiaj szkoła to istny kombinat, którego poczatki tkwią bardzo głęboko, bo właśnie tamtych trudnych lat?
?DOSYĆ SKOMPLIKOWANE i na raty było moje uczenie się w żeglugowej szkole ? mówi dyrektor Zakładu Portu Gliwice mgr inż. WŁADYSŁAW PŁAZA. Najpierw skończyłem 3-letnią wówczas Państwową Szkołę Żeglugi Śródlądowej. Później wojsko. I dopiero po przeszło 10 latach zacząłem znowu naukę, tym razem od razu od trzeciego roku Technikum Żeglugi Śródlądowej. Zaoczne uczenie się wymagało nie tylko wiele wysiłku, ale i silnej woli, gdyż wtedy, gdy inni wychodzili na ląd, ja musiałem sięgać po książkę. Duża przerwa w nauce wymagała tym większego samozaparcia. Gdy jednak widzi się efekty, inaczej się traktuje tę książkową harówkę.
A efekty rzeczywiście były. W matematyce nasza czwórka Marian Kosicki, Antoni Niedźwiecki, Romuald Olszewski i ja (często razem się uczyliśmy, konsultowaliśmy własne przemyślenia) doszła do takiej perfekcji, że tak jak to dzisiaj nazywa się ?nie było na nas mocnych?. Żadnych problemów nie było również z przedmiotami zawodowymi; praktyka robi swoje. Jak wspominam szkołę? Dobrze, bardzo dobrze, choć muszę przyznać, że dyscyplina, zwłaszcza w tym moim pierwszym okresie nauki dała mi solidnie w kość, ale to tylko na zdrowie wychodzi. Ogromnie mile wspominam nasze codzienne uroczyste apele, na których witał nas zawsze dyrektor, pan Antoni Gregorkiewicz. Poza tym jakże mógłbym źle wspominać szkołę, która przygotowała mnie tak dobrze, iż bez żadnych problemów zdałem na politechnikę ?
?MOJA WYPOWIEDŹ, jako absolwenta Technikum Żeglugi Śródlądowej, może nie będzie symptomatyczna, gdyż kończyłem je zaocznie ? przekonuje sekretarz KZ PZPR mgr Antoni Niedźwiedzki. A przecież wiadomo, że inny kontakt, związek ze szkołą, ma uczący się stacjonarnie, gdy nastawiony jest tylko i wyłącznie na naukę a inny ktoś, kto wykształcenie swoje uzupełnia wykorzystując wyłącznie swój czas wolny po pracy. Uczący się zaocznie pozbawiony jest bowiem ( ) beztroskich przyjemności właściwych uczniowskiemu stanowi. ( ) czony jedynie obowiązkami. Nie znaczy to jednak abym źle ( ) szkołę, wręcz odwrotnie, gdyż jestem przyzwyczajony do ( ) pracy, do tego ze mogę liczyć tylko na siebie. Nie przeczę, ile wysiłku kosztowała mnie nauka, ale też i poziom był wysoki, dzięki czemu przy pierwszym podejściu udało mi się zdać egzamin na WSE.
Maturę zdawałem w2 roku 1964. Byłem wówczas jednym ( ) ?wykruszyła się po drodze?. I chociaż kontakty z nauczycielami ( ) raczej sporadycznie, to jednak wystarczające, aby niektórzy na stałe utrwalili się w pamięci jako dobrzy pedagodzy.Myślę tu o ( ) pani Bednarskiej, pani Krutul, panu Waszczyńskim.
?W SZKOLE UCZY mój stryjek Jan Sobiegraj i właśnie od niego dowiedziałem się o istnieniu Technikum Żeglugi Śródlądowej ? wspomina kpt. Bizona 92 Witold Sobiegraj. Ponadto stryjek ten służył w marynarce na kanonierkach rzecznych i wiele opowiadał mi o statkach, żegludze i przygodach z tym związanych.
Pochodzę z kieleckiej wioski, więc takie opowiadania pobudziły drzemiąca we mnie ciekawość zwiedzania świata. Z podjęciem decyzji nie miałem problemu, trudnością nie do pokonania było natomiast uzyskanie zgody rodziców. Perspektywa wysłania dziecka daleko na zachód przeraziła ?staruszków?. Musiałem więc skorzystać z ostatecznego wyjścia - uciekłem z domu i przyjechałem do Wrocławia. Udało mi się zdać jakoś egzaminy i zostałem uczniem żeglugowej szkoły ? był to rok 1948. Szkoła, a raczej pierwsza klasa siedzibę miała na ul. Siemińskiego, drugie i trzecie klasy były już na ulicy Brücknera.
Z okresu nauki pamiętam, że z wielką tęsknotą oczekiwaliśmy na obiecane umundurowanie, które otrzymaliśmy dopiero w drugim roku nauki. Było to dla nas wielkie przeżycie i satysfakcja. Oczywiście, potem odpowiednio to umundurowanie szanowaliśmy, przed każdym wyjściem na przepustkę odprawialiśmy z mundurem istny rytuał ? czyszczenie, prasowanie w odpowiednie kanty ? z tyłu, z przodu, układanie kołnierzy. W szkole obowiązywała dyscyplina wojskowa (czego nie można powiedzieć o szkole obecnie) i to pozostało mi już we krwi.
Ze szkoły wyszedłem w 1951 roku i zaraz przystąpiłem do pracy w Żegludze na Odrze jako sternik na HP ?Kłodzko?. Potem z kolegami ze szkoły utworzyliśmy brygadę ZMP na HP ?Gubin? Nauczeni zespołowego życia w szkole wprowadziliśmy na statku szereg innowacji jak : wspólna kuchnia (w żegludze jeszcze w tedy rzecz niespotykana), biblioteka, urządziliśmy sobie świetlicę. Praca na statku daje mi poczucie ważności, tu ja dysponuję maszyną, tu właśnie opanowuję żywioł.
Choć niektórzy twierdzą, że trudno jest pogodzić życie rodzinne z pływaniem, mnie się jednak to w pewnym stopniu udało. Mam czworo dzieci, w tym trzech chłopaków. Oni również myślą o życiu na wodzie. Dwóch z nich już w tym roku kończy szkołę ? jeden Technikum Żeglugi Śródlądowej, drugi zasadniczą Szkołę Żeglugi Śródlądowej i idą do pracy w żegludze. Trzeci syn uczęszcza jeszcze do szkoły podstawowej ale on również zamierza podjąć naukę w Technikum Żeglugi Śródlądowej. Córka, najstarsza z dzieci, czyniła także starania o przyjęcie do TŻŚ, jednak na podanie skierowane do Ministerstwa Żeglugi odpowiedziano odmownie. A szkoda, bo pływające na statkach kobiety upiększyłyby nieco ciężkie, ale ciekawe żeglarskie życie?
?PAMIĘTAJ, ŻE EGZAMINY wstępne do Technikum Żeglugi Śródlądowej były w roku 1958 ? a więc wtedy gdy zdawałem ? konkursowe. Ogromna ilość chętnych, a szkoła, wiadomo, nie rozciągnie się ? przypomina tamte dzieje z przed prawie dwudziestu lat kpt. BM ? 5037 MIECZYSŁAW ZUCHORA. Z 55 uczniów którzy zaczynali ze mną szkołę ukończyło 14. Mówiło się wówczas we Wrocławiu, że szkoła ma ?wysoki poziom?. Dumni więc byliśmy, że mogliśmy zaimponować nie tylko mundurami. A mundur nosiło się zawsze, i to porządnie odprasowany, nie to co teraz, gdy wystarczy, że uczeń ma na sobie jakiś wiszący ?kawałek? żeglarskiego stroju.
Dyscyplina była wówczas niesamowita, musztra prawie na wzór wojskowy. Pamiętam mój pierwszy dzień w szkole ( nie byłem jeszcze uczniem tej szkoły, gdyż dopiero zdawaliśmy egzaminy wstępne ) ? przyszedłem w nowym prosto od krawca garniturze. Gdy zapytano nas stojących, kto chce ?przewietrzyć? się na wycieczce, zgłosiła się spora grupa. Po powrocie z ?wycieczki? moje ubranie wyglądało jak roboczy kombinezon. Nic dziwnego gdyż zaaplikowano nam musztrę w stylu : padnij, biegiem, padnij. Pomimo tej ?przyjemności? nie zrezygnowałem z technikum.
Budynek szkoły wyglądał zupełnie inaczej, aniżeli dzisiaj. Dobudowane było tylko jedne skrzydło, a na podwórku stał barak, gdzie mieszkał nasz koń Maciek. Jak trzeba było coś dowieźć zaprzęgało się Maćka... Zaopatrzenie, patrząc z perspektywy czasu wyglądało wiec bardzo romantycznie.
Szkoła była dla nas nie tylko miejscem nauki, zdobywania zawodu, ale także szkołą życia w zespole. Robiło się większość rzeczy wspólnie, i co chyba bardzo ważne - we własnym zakresie. Mieliśmy własne brygady naprawcze, współzarządzaliśmy internatem itp. Tego typu ?ustawienie? nas bardzo przydaje się teraz w pracy. Samodzielność weszła nam po prostu w krew. I chociaż daleko wtedy było nam do obecnego luksusu w szkole (na basen chodziliśmy na ul. Teatralną, a boisko było na Kowalach), jednak lata 1958 ? 1963 wspominam ogromnie miło?
?PŁYWAM OD 8 LAT ? mówi kpt. Biz ? 51 HENRYK BARON, a wcześniej było Technikum Żeglugi Śródlądowej. Dla czego wybrałem właśnie tę szkołę? Cóż, rodzice chcieli, abym szedł do technikum mechanicznego, ja zamierzałem zdawać do szkoły plastycznej. Skoro już mogłem postawić na swoim, zdecydowałem, żadne tam technikum mechaniczne, a szkoła gdzie będzie najwięcej kandydatów. Po gruntownych ?studiach? wyliczyłem, że najwięcej chętnych, bo aż 15 osób na jedno miejsce stara się do Technikum Żeglugi Śródlądowej. Złożyłem więc i ja papiery. Nie żałuję.
Ta właśnie szkoła nauczyła mnie tak potrzebnej przy wykonywaniu tego zawodu dyscypliny. Nie przeczę, że przekonywano nas czasem metodami dość drastycznymi, ale to skutkowało, a teraz postępowanie ucznia tak jest obwarowane najróżniejszymi kodeksami, przepisami broniącymi go, że nawet o miernej dyscyplinie nie może być mowy. Przychodzą potem tacy ?wypieszczeni? do mnie na jednostkę i zaczynają się kłopoty, wyłazi brak odpowiedzialności, brak dyscypliny. A warunki mają przecież idealne.
Uważam, że Technikum Żeglugi jest jedną z najlepiej wyposażonych szkół w Polsce. Własny basen, rozbudowane zaplecze socjalne, fantastycznie wyposażone sale choćby wspomnieć studium języków obcych, którego mógłby pozazdrościć Uniwersytet, bardzo dobry sprzęt. W tym momencie konieczne jest zaznaczenie, jaka ogromną role w kształtowaniu oblicza szkoły miał i ma jej długoletni dyrektor pan Cieśla. Jest ona jego oczkiem w głowie, a wiadomo, że jak mówi stare przysłowie ?pańskie oko konia tuczy?.
Zresztą w ogóle o kadrze pedagogicznej nie dam złego słowa powiedzieć. Oczywiście różnie to bywało, ale niektórych nauczycieli jak np. prof. Szwarca, wspominam ze szczególna sympatią. Zawdzięczam mu bardzo wiele, bo co tu dużo mówić - on wykierował mnie na człowieka. Wiem, ze i teraz, tyle lat po szkole mogę zawsze na niego liczyć, na jego pomoc, radę. Gdybym miał mówić o minusach, to mam jeden zarzut, a mianowicie do organizowanych praktyk. Ma to być przecież jakaś wprawka do wykonywania zawodu, a więc uczniów powinno kierować się na ich przyszłe stanowiska pracy, a nie np. na wodolot w Szczecinie czy na pasażerkę, bo wiadomo, że na tych jednostkach będą pracować nieliczni. Po co więc zamieniać praktykę w sztukę dla sztuki?!
oprac. Janusz Fąfara
Udostępnij:
Żadne komentarze nie zostały dodane.