Artykuły

Franciszek Wietchy - "Słoń to był ktoś..."

"Słoń" - czyli pan Franciszek Wietchy - wzbudzał w nas uczucia od panicznego leku po bezgraniczny podziw. Ewolucja tych emocji postępowała zgodnie z przejściem z klasy do klasy, bo najbardziej się go baliśmy w pierwszej a najbardziej uwielbiali w piątej.

"Słoń" - czyli pan Franciszek Wietchy - wzbudzał w nas uczucia od panicznego leku po bezgraniczny podziw. Ewolucja tych emocji postępowała zgodnie z przejściem z klasy do klasy, bo najbardziej się go baliśmy w pierwszej a najbardziej uwielbiali w piątej.

Jedyne zdjęcie dobrej jakości, które pokazuje "Słonia" w całej okazałości: stoi z lewej nieco z tyłu, w mundurze. Centralnie też słynne postaci TŻŚ: Szwarc, Muzyka, Toporowicz, Maj.

"Słoń" uczył rysunku technicznego i powalił wszystkich od początku swoimi wymaganiami. Kreśliliśmy na kalce technicznej tuszem, robiliśmy różne szkice i rysunki odręczne...

- Każda linia ma mieć swoją grubość - mawiał "Słoń".
- Inna jest dla linii głównych obrysu, inna dla kreskowań a inna dla wymiarówek....

Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że w TZŚ mieliśmy pracownie rysunku technicznego wyposażone jak niejedno biuro projektów w tamtych czasach. Każdy uczeń miał do dyspozycji "Culmanna" czyli profesjonalną rysownicę na masywnym statywie z przeciwwagą, z przykładnicą na pantografie (zawsze pod stałym kątem) itp. Dla mnie - miłośnika rysunku - była to frajda, ale koledzy przeżywali męki i katusze stojąc za "tym czymś"... Jednym słowem - czułem się w swoim żywiole! Toteż później miałem niezłe chody u Niego. Wysyłał mnie po różne rzeczy "na mieście" - głównie do aptek po wodę mineralną "Zdrój Jana", którą zawoziłem do jego domu. Dzięki temu poznałem Żonę i Córkę "Słonia".

"Słoń" to był ktoś.... Wielki, zwalisty facet, poruszający się po szkolnych korytarzach wolnym krokiem, kołyszący sie lekko na boki jak marynarz podczas sztormu. Biada temu kto w jakiejś szalonej gonitwie na przerwie znienacka wypadł zza zakrętu korytarza wprost na "Słonia". Nic nie pomagało, że prężył się przed nim na baczność poprawiając pośpiesznie fruwający gdzieś "na bakier" kołnierz marynarski... Wysuniętą przed siebie wierzchem do góry, wyprostowaną prawą dłonią "Słoń" zadawał swój słynny cios czubkami palców między żebra. Lekko, od niechcenia..... ale skutecznie. Każdemu odechciewało się po nim nie tylko biegać ale i mówić głośniej. Oczywiście - następowało słynne "kawalerze to..., kawalerze tamto..." ale metoda była niezawodna - zwłaszcza na "kotów" wprost z podstawówki, którzy ganiali po korytarzach jak "koty z pęcherzem" właśnie....

Ale popłoch siał także wśród "piątaków". Trzeba było widzieć jak wiali z ubikacji (gdzie rzecz jasna palili papieroska) na hasło "Słoń, Słoń idzie!" Gdzież więc podziw i uwielbienie? Powodem naszego zwykłego męskiego "yhyyyy...." był fakt, że Słoń przyjeżdżał do Szkoły trzema różnymi samochodami na zmianę: swoim Fiatem 1600 (to taki ze skrzydłami z tyłu - wzorowany na starych Mercedesach), żony Skodą Rapid (taka sportowa) i córki Volkswagenem (tez taki sportowy i do tej Skody trochę podobny). Niesłychanie nam imponowało posiadanie samochodu w tamtych czasach, ale posiadanie TRZECH - to już było ubóstwienie..... Coś imponowało nam jednak jeszcze bardziej.... Ale o tym na deser.

Głównym zajęciem "Słonia" było "dyrektorowanie" a ściślej - z całą siłą to podkreślam - menadżerstwo w Szkole. Dlatego On po prostu nie przywiązywał wagi do "dupereli" w rodzaju "pochwały, stypendia, czy stopnie" i pewnie wszystko myli i przekręcał. Za moich czasów był Dyrektorem d/s Technicznych i to On załatwiał wiele spraw związanych z finansami na inwestycje, wyposażenie i (podejrzewam) uczciwe pensje nauczycieli, jeżdżąc tam i z powrotem tu i ówdzie - głównie do Warszawy. Szkoła podlegała bowiem wówczas bezpośrednio Ministerstwu Żeglugi i tam znajdował się "główny zawór". "Słoń" - jak sądzę - po mistrzowsku umiał tym zaworem manipulować. Swoje przypuszczenie opieram na pewnej rozmowie, której niechcący byłem świadkiem w gabinecie "Szefa nad Szefami"..

"Komendant" ubolewał właśnie, że czegoś tam nie da się załatwić.... Stos piętrzących się "niemożliwości". Słoń siedział niedbale w fotelu i tłumaczy Mu:
- Tadziu, ja wszystko załatwię.....
- Ale TEGO nie załatwisz....
- Co - "nie załatwisz"... "nie załatwisz".... - Wszystko się da załatwić....
- Ciekaw jestem jak.....
- Ależ Tadziu, bierze się auto, do auta koniecznie fajną dupcię, jedzie się do Warszawy.... Jak wychodzisz z auta pod Ministerstwem... z dupcią... to jesteś ktoś....
- Ech, Franek, Franek..... uśmiechał się pobłażliwie Komendant
- Spokojnie , Tadziu, spokojnie .... On ma być ładna i nie musi się nawet odzywać. Ma się kłaniać i uśmiechać, ale jej rola jest nieoceniona. Bez dupeczki nie masz kompletnie prestiżu, nic się tak nie załatwia dzisiaj. Daj mi auto (tzn szkolną Warszawę z kierowcą), fajna dupcia może być ta czarna z Administracji albo ta blond z Sekretariatu i WSZYSTKO załatwię...

Załatwił, a nam też akurat te właśnie dziewczyny się baaaaaaardzo podobały. Przepraszam jedynie za "barwne" ich nazwanie.

Słoń to był ktoś......

Andrzej Podgórski 1966-71


Udostępnij:

Apis 24.07.2011 2089 wyświetleń 0 komentarzy Drukuj



0 komentarzy

  • Żadne komentarze nie zostały dodane.


Dodaj lub popraw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na nasze ustawienia prywatności i rozumiesz, że używamy plików cookies. Niektóre pliki cookie mogły już zostać ustawione.
Kliknij przycisk `Akceptuję`, aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Przeczytaj informacje o używanych przez nas Cookies